Czy długość spódnicy może powiedzieć coś o stanie gospodarki? 😊
Choć brzmi to jak tytuł z rubryki ciekawostek, w rzeczywistości to jedna z najbardziej intrygujących obserwacji łączących ekonomię z kulturą popularną. Tzw. hemline index sugeruje, że w czasach prosperity kobiety sięgają po coraz krótsze spódnice, natomiast gdy gospodarka się chwieje – hemlines opadają. Przypadek? Psychologia i historia mówią co innego.

Źródło: Vogue Polska
Moda jako barometr społecznych emocji
Gdy w 1929 roku runęła Wall Street, nie tylko indeksy zanurkowały – zaobserwowano też wyraźną zmianę w modzie ulicznej. Mini ustępowały miejsca dłuższym fasonom, a klimat niepewności odzwierciedlał się także w palecie barw. Odwrotnie było w czasach Swinging Sixties: gospodarka rosła, nastroje się poprawiały, a na Soho kwitł butik Mary Quant z ikoną mini, Mondrian dress od Saint Laurenta na afiszach.
Kiedy człowiek czuje się pewnie, ma odwagę eksperymentować. Z modą, z decyzjami, z ekspresją siebie. To nie przypadek, że czasom dobrobytu towarzyszą odważniejsze wybory estetyczne. To forma komunikatu: „mam kontrolę, mogę wybierać, świat mi sprzyja”.
Czym naprawdę jest trend?
Trend to nie chwilowy kaprys projektanta, lecz kierunek, w którym zmierza kultura. Cechuje go cykliczność i zdolność do ponownych narodzin. Winyle? Po latach zapomnienia znów stały się fetyszem młodych melomanów. Walkman? Odżył w postaci designerskiej torebki Coperni. To, co odchodzi, wraca w innej formie – przemielone przez kontekst, przefiltrowane przez współczesność.
Ludzie mają biologiczną potrzebę poszukiwania nowości. Ten mechanizm napędza przemysł mody i trendów, aktywizując układ nagrody w mózgu. Poszukiwanie czegoś nowego to nie zachcianka. To potrzeba.
Kto nadaje rytm trendom?
Czasem projektanci, często ulica, coraz częściej algorytmy. Ale zawsze na bazie deficytu. Coś, czego brakuje, musi zostać dostarczone. Po wojnie kobiety potrzebowały subtelności, której pozbawił je front i fabryka. Dior odpowiedział New Lookiem. Lata 80. to czas przepychu, czyli czas odreagowania szarości PRL-u czy zimnowojennego napięcia. Po tym estetycznym huraganie przyszły minimalistyczne 90s.
Dziś sytuacja wygląda inaczej. Ruchy społeczne ustępują miejsca influencerom. Flapper dress miała swoje korzenie w emancypacji kobiet. Dzisiejszy virale trend to często efekt strategii sprzedażowej. Zamiast wolności, oglądamy setne lokowanie tej samej torebki. Czy to już wyzwolenie? Czy tylko nowa forma uległości?
Dlaczego tak bardzo chcemy być na czasie?
Psychologia ma na to odpowiedź. Nasze poczucie przynależności i akceptacja społeczna to jedno z głównych źródeł samooceny. Jak pisze prof. Bogdan Wojciszke, samoocena to nie stan, to proces. A jednym z jego filarów jest to, jak postrzegają nas inni. Stąd tak naturalna potrzeba bycia „na bieżąco”. Z trendem, ze stylem, z grupą.
Czujemy się lepiej, gdy mamy coś wspólnego z tymi, których podziwiamy. Nawet, jeśli to „coś” to tylko para okularów czy wybór marki butów.
Quiet luxury, czyli jak ukryć krzyk pod podszewką
Trend na subtelny luksus – tzw. „quiet luxury” – to nie tylko estetyczna odpowiedź na przebodźcowanie lat poprzednich. To także potrzeba przynależności do grupy „wtajemniczonych”. Marka The Row czy nowa odsłona Burberry nie krzyczą. One szeptem mówią: „wiemy, co wartościowe”.
W czasach nadmiaru, cisza staje się luksusem.
A długość spódnicy?
Dziś na ulicy zobaczymy i mini, i maxi. Bo siła leży w wyborze. A indywidualizm, przynajmniej chwilowo, wygrał z dyktatem trendu. Może to właśnie najlepszy znak czasów?